piątek, 30 grudnia 2016

Just dance


Możecie ją bić. Calutki miesiąc nic nie dodawała i nawet nie zrobiła odcinka świątecznego czy noworocznego. Do tego przestała jeść cukier i nie piecze normalnych ciast. Leniwa buła! Nie chciała mi dać wykresów z fizyki i otwiera okna w zimę... Mietek polecił mi żebym tak zaczęła nowy post. Kochany jest, nie?
Jak wyżej trochę się w tym miesiącu podziało. A żeby się nie rozpisywać dokładnie jak zawalona sprawdzianami byłam, jak organizowałam prezent na osiemnastkę Czajniczka, jak w połowie miesiąca jeszcze byłam na konwencie i opisywać jak to przeklinałam robienie złotego przycisku youtube na klasową wigilię w prezencie, napiszę po prostu, wzorując się na moich znajomych ze szkoły: działo się życie.
Święta, święta i po świętach. Ogólnie nie były to jakieś epickie święta, takie typowe siedzenie z całą rodziną. Na szczęście ominęły mnie pytania z serii: A co chcesz studiować? Masz tam jakiegoś kawalera na oku? Nawet pytanie o szkołę mnie ominęło, a to wszystko za sprawą dużej ilości kurdupli w rodzinie ostatnimi czasy.
Wracając do komiksu, to ja z tymi skarpetkami nie żartuje. A jeszcze lepiej się tańczy gdy ma się je założone na pół stopy, tak jak napalcówki. Alfons nie miał dobrego poślizgu, bo tańczył na boso.
Czyje skarpetki podobają się wam bardziej? Moje czy Mietka?

piątek, 16 grudnia 2016

Komentarze na fb


Proszę państwa nastał kryzys. Nie jest to kryzys pieniężny, bo to zawsze da się jakoś załatwić. Jest to kryzys związany z czasem. Przyjmę dotacje w formie minut czy nawet sekund.
Nastał przepiękny czas świąteczny. Nauczyciele to jeszcze nie ludzie, ba zamienili się teraz w jakieś złośliwe istoty, które nagle obudziły się. W końcu zaraz święta, zaraz koniec semestru! Zróbmy im cztery testy w tygodniu mimo iż jest to wbrew statusowi... mniej więcej tak przedstawia się moja rzeczywistość w tym tygodniu. Przyszły tydzień też nie jest różowy. A jeszcze w tym roku dyrektorka zerwała z tradycją wolnej od zajęć wigilii klasowej, Aż się ciśnie na usta: ten świat jest głupi, ten świat jest durny.
Chciałabym żeby atmosfera świąteczna przybyła... ale jakoś tak z małą dozą czasu wolnego zależy mi tylko na spaniu, jedzeniu i ogarnianiu w miarę życia szkolnego i troszeczkę społecznego.
Postaram się coś tu dodać, jak się zepnę, bo w sumie mam parę rzeczy do pokazania

wtorek, 29 listopada 2016

Panegiryk na cześć Petroneli

Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć było cudowne! Szczerze mówiąc idąc na ten film nie miałam jakiegoś konkretnego wyobrażenia o czym on będzie. Prócz tego, że muszą być w nim magiczne zwierzęta, w końcu tytuł zobowiązuje.
Uwaga, mogą zjawić się spoilery, ja się z nimi nie kontroluje.
Główny wątek, czyli zwierzęta, był cudowny. Śmieszny niuchacz, cudowny nieśmiałek i przepiękne żmijoptaki (jakby ktoś miał do oddania żmijoptaka, to ja chętnie przygarnę).
Bohaterowie, chociaż nie mogliśmy ich dobrze poznać, wzbudzili moją sympatię. Newt był uroczy, z deczka nieporadny, a wprowadzenie niemagicznego Kowalskiego w tą opowieść było ciekawym elementem. Tina moim zdaniem wyszła trochę beznamiętna. Niby myśli o innych i chce pomagać, ale jednak sympatią do niej nie zapałałam. W sumie polubiłam bardzo postać Queenie, która powierzchownie wydaje się pustą lalą, ale kiedy było trzeba wkroczyła do akcji.
Szczerze, poszłabym na ten film jeszcze raz i jeszcze i jeszcze. Podobał mi się o wiele bardziej niż filmy o Harry'm.

wtorek, 15 listopada 2016

Jeden tydzień z listopada

Poniedziałek, 7. listopada
Większość ludzi wie, że mam dziwne sny. Często opowiadam o nich znajomym, a Luna jest szczególnym przypadkiem, bo zazwyczaj to właśnie jej pierwszej wysyłam treść mych snów. A kiedy w poniedziałkową noc śni ci się szkoła to masz złe przeczucia co do tego dnia. Nie dość, że sny o szkole zazwyczaj są złe, to w mojej sennej wizji moje liceum było miejscem zła i mordu. Uczniowie chcieli się wzajemnie pozabijać, nauczyciele mogli torturować swoich podopiecznych, a pod budynkiem warlały się zwłoki. Pewnego dnia ja, Angie i Karl postanowiliśmy uciec z tego piekła. Zaopatrzyliśmy się w trucizny u szkolnej pielęgniarki, której oczywiście nie było. Jako iż jesteśmy genialni przelaliśmy część trucizn do neonowych zakreślaczy. Uciekaliśmy, gonili nas nauczyciele, uczniowie, policja, ale się udało. A uciekaliśmy przez różne dziwne miejsca: kanały, piwnice, lodówka... nie wnikajcie...


Poniedziałki mają to do siebie, że są piękne. W tym roku kończę lekcje po pięciu godzinach, co nie zmienia faktu iż jestem największym przegrywem planowym w klasie. Z samego rana wspięłam się na 3 piętro szkoły na dwie godziny informatyki. Po trwającym dwa i prawie pół miesiąca bębnieniu w klawiaturę w C++ naturalnie przychodzi mi wpisywanie #include<iostream> i różnych takich. Nawet nie wiecie jak zdziwiłam się, gdy rozmawiając z najbardziej ambitnym kujonem dowiedziałam się, że nie ogarnia on tego co teraz robimy i boi się sprawdzianu.

Następną lekcją był angielski. Co jak co, ale angielski nawet lubię. Nie wiem czy to sprawa tego, że mam najfajniejszą nauczycielkę pod słońcem, czy tego, że mieszkam z Petronelą pod jednym dachem. Petronela uważa, że robi mi za korepetytora od urodzenia i powinnam jej płacić.
Jedyne co stresuje mnie w lekcjach angielskiego to pytanie na ocenę. Zazwyczaj mamy wtedy opowiedzieć o jakimś wydarzeniu, czy newsie. Kiedy mówię po angielsku zaczynam myśleć, że zaraz zwalę coś pod względem gramatyki, jeżeli zbytnio się skupię na wymowie. Na szczęście tym razem udało mi się wybronić.


O następnych lekcjach nie mam co opowiadać. Na polskim pisaliśmy test, na którym pisałam tak szybko, że myślałam, że kartka się spali. A z czasem i tak na styk.
A matma jak matma, tłukliśmy zadanka.

Około 17, kiedy było już tak ciemno jak o 20, poszłam do fryzjera. Nie byłam u swojej fryzjerki od wiosny kiedy rozjaśniałam końcówki włosów. Do tej pory włosy zdążyły mi odrosnąć i stracić formę jakiejkolwiek fryzury. Inną sprawą jest to, że ledwo przekroczyłam fryzjerskie progi, a moja fryzjerka już zauważyła, że schudłam 10 kg i pogorszyła mi się cera. Przez czas suszenia moich włosów, dostrzegła umiejętności mojej matki do bycia duszą towarzystwa i pytała się o inną nauczycielkę angielskiego z mojego liceum.


Wtorek, 8. listopada
Zrytych snów ciąg dalszy. Tym razem sny postanowiły zafundować mi senną incepcję, sen o spaniu. Jakież to ekscytujące.

Przyszłam do szkoły. Jak zwykle poszłam prosto do szatni zdjąć płaszcz i zmienić buty. Nagle, nie wiadomo skąd zjawia się woźna. 


Absurdów tej szkoły nie ma końca. Jestem ciekawa kiedy z szatni zniknie to niezidentyfikowane coś leżące na kaloryferze...

Cała klasa od samego rana była poddenerwowana. Dolores, nasza polonistka, ustaliła termin na przeczytanie Cierpień młodego Wertera na po wolnym. Jak to bywa z lekturami, mało kto je czyta. Ja się staram, no ale proszę was niektóre pozycje wydają się nie do przebrnięcia. Wertera akurat przeczytałam, nieśmiało przyznam nawet, że mi się podobał. Świecąc znajomością tekstów, motywów, wychwytywania symboliki i dużej wiedzy z języka polskiego jestem niejako guru otoczonym wianuszkiem wiernych słuchaczy. Jakże inaczej mogło by być teraz?


Gdy nadszedł w końcu polski, nic się nie stało. Dolores nie wspomniała słowem o szmutnym Werterze. Za to wypowiedziała wiele słów o tym jak się nie uczymy, nie umiemy pisać rozprawek, nie mamy pamięci do dat i tak dalej. Oddanie kartkówek i rozprawek jest świetną do tego okazją.
Zdziwiłam się widząc ocenę na mej rozprawce. Cztery zazwyczaj nie występuje nawet u mnie. Przyczyną tego jest mój wyrobiony już styl pisania, który ani trochę nie podchodzi pod gusta mej polonistki. Olewając cały wywód o naszej beznadziejności, rysowałam.


Uświadomiłam sobie przy okazji, że w gimnazjum napisałam pierwszy fanfick. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tyle, że napisałam go na lekcji polskiego do obrazu Caspara Davida Friedricha... Życie zaskakuje. 

Nie było wf z powodu tego iż była rada. Oczywiście nasz wychowawca nic nam o tym nie powiedział. Poszłam, więc w stronę bloku dziadków. W drodze towarzyszyła mi Ola. Rozmawiałyśmy o zakupowych przyzwyczajeniach naszych rodzin. Jedni nałogowo chodzą do biedronki, drudzy do kauflandu. Obsesja ta prowadzi do podejrzeń o kochankach z supermarketów. 

Wieczorem odezwał się Czajnik. Czajnik, zwany też Rainą, w tym roku obchodzi 18, urodziny. Czajnik, więc wymyśliła, aby wszyscy jej bliscy znajomi złożyli jej się na lustrzankę. Popołudniu razem z Luną podrzucałyśmy Czajnikowi linki do niezłych ofert na aparaty.

Ostatnimi czasy dużo się rozciągam (i to wcale nie jest spowodowane przez oglądanie Yuri!!! On Ice). Od zawsze byłam dość rozciągnięta, ale nigdy nie potrafiłam zrobić szpagatu. Obecnie coraz mniej brakuje mi do pełnego szpagatu. Petronela widząc, że prawie robię szpagat, stwierdziła, że mam zawyżone wymagania i nie chce żeby skończyła jak pewien komunista, który zaginął bez wieści.

Środa, 9. listopada
Snów ciąg dalszy. Tym razem jechałam do teatru przez las w nocy. Nic niezwykłego, prócz tego, że drzewa rosły na drodze i jechaliśmy cały czas slalomem.

Środa to drugi dzień kiedy zaczyna lekcje później. Jak każdy wie, bo nie wiedzieć się nie dało, w Ameryce odbyły się wybory. O poranku nie było jeszcze wszystkiego wiadomo, lecz łatwo było przewidzieć wynik. Po chwili oglądania programu informacyjnego stwierdziłam, że wolałabym oglądać poranek wyborczy niż iść do szkoły. No, ale jestem grzeczna. Przynajmniej w listopadzie.

Przyjście do szkoły okazało się złym pomysłem. Nigdy nie przepadałam za lekcjami historii (albo samą historią, nigdy nie mogłam się zdecydować), a historia w liceum okazała się jeszcze gorsza. Pierwsza klasa to przyśpieszony kurs o drugiej wojnie do współczesności. Druga klasa, co jest do przewidzenia, jest powrotem do starożytności i zaczęcia od początku.
Zbigi nigdy nas nie lubił. Podpadliśmy mu już w pierwszej klasie. Liczyliśmy na lepszy start wraz z drugą klasą, jednak nic z tego. Na ostatniej lekcji sami przerabialiśmy temat z podręcznika, a parę osób zgłosiło nieprzygotowania.


Kartkówka, w sumie nie była taka zła, osobiście stosuję technikę korzystania z wiedzy z gimnazjum. O dziwo coś pamiętam. Gorsze nastąpiło. Ostatnio zauważam tendencje do narzekania na system edukacyjny w Polsce wśród nauczycieli. Rozgoryczenie, że nie można nikogo zostawić na drugi rok w tej samej klasie, system oceniania, wymagania edukacyjne. No nic się nie podoba! 
Z drugiej strony mojemu historykowi się nie dziwię, jemu można to wybaczyć. Jak ktoś ma stopień doktora, to nie dziwne, że jest rozgoryczony ucząc niechętną do niczego młodzież. 

Następna była klasówka z matematyki. Oczywiście musieliśmy zwierzyć się wychowawcy, że mieliśmy nagłą kartkówkę z matematyki. Wychowawca skwitował to bym, że zbyt łatwo się dajemy. Klasówka była o dziwo łatwa, wręcz podejrzanie łatwa. 


Dolores przypomniała sobie o Werterze, więc kolejna lekcja owocowała kolejnym wywodem. I znowu rysowałam. Przez te całe Yuri!!! On Ice mój zeszyt od polskiego staje się Yuricepcją. Narysowałam już 4 Yurich Plisetsky'ch, czyli mniej więcej jeden Yuri na jedną lekcję.


Popołudniu zadzwoniła do mnie Luna. Pierwszy raz w życiu słyszałam jak Luna przeklinała. Życie na gastro nie jest kolorowe szczególnie kiedy musisz zmywać za wszystkich.


Czwartek, 10. listopada
Chodzenie na angielski z biolchemem czasami ma swoje "korzyści". Dzięki przysłuchiwaniu się rozmowom kolegów z równoległej klasy, poznajesz jeszcze mroczniejszą stronę Furhrerin. Wychowawczyni rządząca się pieniędzmi, bo zachciało się kotylionów. Odpowiedź przewodniczącej była zdecydowania: na wigilii będziemy na tych kotylionach jeść!

Sytuacja mająca miejsce przed fizyką wprowadziła mnie w nastrój rozważań nad tym co widzą we mnie ludzie. Wiecie z jednej strony jestem cicha, dość tajemnicza, niby ta mądra i zdolna. Inni za to się mnie boją... myślę, że to dlatego, że ostatnio chodzę w glanach do szkoły...

  
Po przeżyciu dwóch fizyk, przyszedł czas na przedstawienie! Nie żebym coś widziała, przez ten stojący tłum przedemną. A krótka nie jestem. Skupiłam się, więc na doznaniach słuchowych. Chór mnie rozczarował, znajomi z gimnazjum wciąż nie potrafią recytować wierszy. A jakże mordeczka mi się cieszyła gdy usłyszałam znajomy głos Weroniki. Ostatni raz widziałam ją z miesiąc temu, a chodzimy do jednej szkoły, w której są tylko trzy piętra. Jeżeli chce się kogoś uniknąć jest to w pełni możliwe, a jak się chce spotkać jest to nader trudne. 

   
Plusem tego dnia było zwolnienie mojej grupy z informatyki, wróciłam wcześniej do domu. Niestety sprawdzając potem dziennik elektroniczny załamałam się. Przełożenie tej informatyki skutkowało tym, że w przyszłym tygodniu muszę siedzieć cztery razy pod rząd do 15 w szkole. Życie jest piękne...

Z Luną postanowiłyśmy umówić się na shopping kosmetyczny, ponieważ obie potrzebowałyśmy jakiś kosmetyków. Zakupy kosmetyczne samemu są nudne, z rodziną za szybkie, a z przyjaciółką idealne i zwariowane. Policzyłam hajs i stwierdziłam, że mogę zaszaleć.


Piątek, 11. listopada
Tak się składa, że urodziłam się przypadkiem 11. listopada.
Swoje urodziny spędziłam w kuchni. Po dwóch latach przymierzania się w końcu postanowiłam upiec pavlovą, czyli tort bezowy.
Beza ma to do siebie, że piecze się strasznie długo. Ofiarą moich wyczekiwań przy piekarniku stała się Luna, która co parę minut otrzymywała zdjęcia na spanchata z update'ami wyglądu bezy w piekarniku. 



Wrzucam jeszcze ostrą przeróbkę zdjęcia bezy, bo wygląda na niej kosmicznie ❤


W tym dniu jeszcze oddałam się przyjemności oglądania Yuri!!! On Ice, które chyba zacznę nazywać pedałami na lodzie oraz wtajemniczaniu rodziny w Stranger Things.

Sobota, 12. listopada
Rodzice postanowili pojechać po zakupy, ponieważ mama nie posiadała porządnego płaszcza. 
Wolna chata, spokój, cisza. Oglądanie youtube'a w spokoju. Sielanka, jednak czas mijał. A obiadu nie było. Musiałam wkroczyć do akcji. A oto przyśpieszony poradnik:


Mam doświadczenie w organizacji obiadu z niczego i robieniu dobrego makaronu. W jakiejś restauracji zapłaciłabym za to gruby hajs, a tak to umiem zrobić sama. Ogólnie polecam gotowanie, fajna sprawa.

Za mą inicjatywę czekała nagroda czyli kąpiel w wannie! Uwielbiam wanny, ale jednak na codzień korzystam z prysznica, co jest po prostu szybsze i podobno bardziej ekologiczne.


Niedziela, 13. listopada
Wracając trochę do tematu urodzin, prezentem dla mnie był wyjazd od teatru muzycznego ROMA na musical Mamma Mia! Spektakl zaczynał się dość wcześnie, bo o 13.
Postanowiłam rano nie ubierać się. Do jedenastej chodziłam w piżamie, ale się umalowałam. Nie ubrana, ale umalowana! Każda dewiza jest dobra.


Petroneli zawsze podobają się efekty tego jak ja ją maluję. Oczywiście finalny wygląd jest cudny, ale najtrudniejsza jest współpraca przy malowaniu. Patronela gada, śmieje się, mruga, dramatyzuje. Często pyta się co ja w ogóle robię, dlaczego tak. Malować na otwartym oku nie da, o maskarze można zapomnieć. 


Jeżeli chodzi o sam musical to było to coś CUDOWNEGO! Ruchoma scenografia, gra świateł, muzyka, głosy, taniec, choreografia... wszystko było takie piękne, dopracowane. I jeszcze karaoke na koniec. Warto jeździć na spektakle do ROMY, bo wszyscy wykonują tam kawał dobrej roboty.
Najbardziej podobały mi się piosenki Kasa, kasa, kasa oraz Dancing Queen, oczywiście świetna też była Mamma Mia i Honey, honey.



Jak podoba się wam taka forma posta? Czy stosować ją częściej? A jeżeli tak, to co poprawić? Może ją skrócić, zrobić jakieś ciekawsze ilustracje? Podzielcie się w komentarzach swoją opinią! 

piątek, 11 listopada 2016

Coraz starsi, coraz głupsi


Mądrość przychodzi z wiekiem... co chyba że nie. Nie każdy musi być mądry i w sumie jest to piękne.
Urodziny powinny być dniem radosnym, dla mnie właśnie takie są. Nie chodzi tu o prezenty, chociaż dostawanie kasy za to, że jako tako się przeżyło się kolejny rok jest dość miłe. Najlepsze w urodzinach są życzenia od tych wszystkich osób, które cię blisko znają. Trafiające w sedno słowa, zaczynające się klasycznym: szczęścia.
Muszę przyznać, że niestety przed tym dniem miałam niezłego doła związanego z sensem życia, produktywnością, własną osobą i innymi takimi. Na szczęście mi przeszło. Może jest coś w tym, że jak człowiek zajmie się robotą to nie ma aż tylu czarnych myśli.
Wpadłam na pewien pomysł, więc wyczekujcie trochę innego postu już niebawem. Postaram się jak najlepiej zrealizować swój pomysł ^^

wtorek, 8 listopada 2016

Sweter

Zainspirowana swoim pragnieniem by mieć na sobie mój ulubiony sweter narysowałam oto takie coś. W stanie wychłodzenia podczas pobytu w szkole daje mi plus pięćset do ironii i wredności. Jakby szkoła nie była już dość zła, sama w sobie to jeszcze musi być tam zimno.
Jednak z pomocą przychodzi SWETER! Sweter jest odpowiedzią na wszystkie twoje problemy, jest piękny, ciepły i daje zrozumienie!
Swoją drogą to marker mi się wypisał przy rysowaniu tego. Oznacza to jedno-pora zainwestować w nowe promarkery. Wychodzę z założenia, że lepiej jest je kupować po parę sztuk niż po jednym. Ciężkie życie bez żadnego sklepu gdzie sprzedają te markery. I tak uważam za dostateczny cud, że najbliższy mi empik jest tylko 14 kilometrów od mojego domu.

poniedziałek, 31 października 2016

Dziwne sny, znowu


Kim jest ta blondynka w nagłówku do tej pory pozostawało tajemnicą. To nie tak, że miało nią być. Po prostu nie miałam dobrego pomysłu na komiks z Luną. To Luna. Luna kiedyś się tu pojawi, tylko muszę w końcu narysować coś odpowiedniego do niej.
Ten sen miałam co prawda prawie rok temu, ale wciąż świetnie go pamiętam. Jakżebym miała nie pamiętać co mi się śniło w noc zakończenia ferii. Pomyślałam, że jego tematyka świetnie wpasowuje się halloweenowy klimat.
Moje sny zazwyczaj wpisują się w kategorię: jesteś ścigany/idę sobie gdzieś. Jeżeli nie uciekam przed jakimś palantem/potworem/agentami FBI/złymi mocami/ludźmi, których nie lubię, to zazwyczaj przemieszczam się, podróżuję, idę. Nigdy nie śniło mi się, że spadałam czy tonęłam. Jednym z moich dziwniejszych snów opierał się na siedzeniu schowanym w niskiej szafce.
Aby tradycji halloweenowej stało się zadość wrzucam zdjęcie mojej dyni. Jak widać wygląda bajecznie.

środa, 26 października 2016

W kolejce

Ale dawno tu Mietka nie było... zapewne wszyscy za nim tęskniliście. Mieczysław to taka istota, która zawsze poprawia mi humor, a dzisiaj jest on szczególnie zwalony.
Wiecie ostatnio byłam bombardowana emocjami i przeżyciami, które do najmilszych nie należą. Jednak staram się znów osiągnąć stan harmonii, odrzucać czarne myśli i jakoś przeżyć dobijające godziny spędzone na lekcjach. Na szczęście niedługo halloween, więc być może jakoś się rozerwę.
Czy u was w Lidlach też jest taka anomalia czasowa, przez którą stanie w tych wszystkich kolejkach wydaje się takie długie? Nie wiem jak to się dzieje, ale wtedy czas jakby staje. 
Wstawiam zdjęcie kawy z Maka, jedna z dobrych rzeczy jaka mnie spotkała. Nie dość, że dobra, to jeszcze kupiona z kuponów promocyjnych

poniedziałek, 17 października 2016

Esencja radości

Przedstawmy fakty jasno: ta herbata na prawdę nie jest dobra. Kupiłam ją, skusiła mnie tym, że była z ananasem. Tok myślenia był taki: herbata+ananas--->zielona herbata z ananasem jest dobra.
No a potem zaparzam sobie herbatę w kolejne zimne popołudnie i wyczuwam dominującą bananową nutę... no nie tak się umawiałam z tą herbatką, miała być cudna. 
Oczywiście Petronela nie omieszkała nie skomentować tego, że tylko ja kręcę nosem nad tą "cudnym" naparem. Przecież esencja czystej radości nie może smakować emo dzieciom. 
Sprostowanie nie jestem emo dzieckiem.
Miejcie dobry tydzień, wracam do randkowania z zbiorami do fizyki oraz prac nad pewnym projektem...

poniedziałek, 10 października 2016

Luluś


Czym jest Luluś? Dokładnie nie wiadomo. Ale wiecie co? Luluś już tu był.Miał być zupełnie nowy komiks, taki świeżutki jak z bułeczki z piekarni. No ale jednak... nie obijajmy w bawełnę, jestem leniem. Ostatnio moja kreatywność udawała inwalidę, ewentualnie była niedysponowana zupełnie jak dziewczyny na w-f cztery razy w miesiącu... Ale skoro nie ma komiksu o tym o czym miał być, będzie opowieść!W tym roku mojej klasie przypadł zaszczyt organizowania przedstawienia z okazji dnia nauczyciela. Mieliśmy przydzieloną do pomocy klasę pierwszą. Mijał sobie spokojnie wrzesień, a my nie myśleliśmy wcale o nadchodzącym październiku. No dobra, ja myślałam, ale w kwestiach halloweenowych. Wieczna niefrasobliwość naszej klasy sprawiła, że pierwszaki wzięły przedsięwzięcie na swoje barki. Osobiście jestem po części zawiedziona i po części szczęśliwa.Decyzja o tym kto weźmie organizację na swoje barki została podjęta kiedy mnie nie było, ahh klątwa wrześniowej choroby. Bo wiecie, miałam pomysł na scenariusz. Jeśli chodzi o moją pisarską stronę jestem dość ironiczna, satyryczna i mam tendencję do czynienia z wszystkich postaci idiotów. I taka była moja wizja przedstawienia: jedno wielkie typy uczniów i nauczyciel, z piosenkami, scenkami z życia owej szkoły i postaciami wziętymi z życia. Byłaby nawet ninja sprzątaczka. Ale po dogłębnej analizie doszłam do wniosku: przecież oni wszyscy się obrażą, bo nie zrozumieją, że to żarty... a ja jednak chciałabym mieć jeszcze jakieś życie w tym liceum. Teraz pozostało mi tylko mieć nadzieję, że pierwszaki nie zawalą sprawy. Że wyłamią się ze schematu gali oskarowej dla nauczycieli. Chyba jednak najbardziej zabolało mnie to, że nie będę mogła wystąpić... bo wiecie, w zeszłym roku na jasełkach robiłam furorę. Mimo iż śpiewały ze mną cztery inne dziewczyny, zgadnijcie kogo było słychać najbardziej? Oczywiście mnie, wiecie ma się ten głos wyćwiczony pod prysznicem na popowych hitach, piosenkach z musicali i ariach operowych.A czemu jestem szczęśliwa z obrotu spraw? Bo intuicja podpowiada mi, że moja klasa skopałaby to przedstawienie pod względem artystycznym. Nie, żebym piętnowała amatorskie nagrania na YouTube moich kolegów gamerów... nie skąd że...
Pozdrawiam was na ten tydzień zdjęciem mojego obiadu z wczoraj. Petronela mówiła, że było dobre. No wiecie w końcu ja robiłam. I jeszcze macie gratis w formie krzywego portretu, czyli mojej usilnej walki z art blockiem. 


MIEJCIE DOBRY TYDZIEŃ!

środa, 5 października 2016

Język polski


Hihihi... dwudniowa obsuwa... może nikt nie zauważy...
Cześć! Przyszła w końcu jesień jaką uwielbiam. Mokra, deszczowa i kolorowa (na swój sposób). Cud akurat chciał, że mogę siedzieć w domu i podziwiać wszech-cudowność kiedy jest jeszcze jasno. Klasa pojechała w Bieszczady, a ja zostałam... i nie chodzi tylko o to, że mam już trochę dość gór po wakacjach. Intuicja mi podpowiadała, że nie warto, szczególnie patrząc na to co ostatnio dzieje się wśród mojej klasy.
Jak pewnie większość z was się zorientowała jestem na kierunku ścisłym w szkole. Oznacza to tyle, że matmę kocham, a fizyki nienawidzę. Odkąd uczęszczam do tego uroczego miejsca, mam zaszczyt odbywania lekcji z najgorszą polonistką wszechczasów, pieszczotliwie nazywamy ją Dolores. Znudzeni więc solidarnie zastanawiamy się na co nam ten język polski. Słysząc anegdotę o dostaniu się na kierunek techniczny z pomocą punktów z matury z polskiego, wysunęliśmy wnioski: Język polski żywi nas i ubiera.
Chyba dostałam się w znów w szpony artblocka. Nie dość, że rysuje krzywe derpy, to jeszcze zdjęcia jakieś brzydkie, nawet po obróbce, słowa nieskładne. Nawet nie maluje paznokci, bo nie chce żeby wszyły krzywo. Zahacza to już o jakieś problemy psychologiczne? Nawet nie mam ostatnio, żadnych fajnych pomysłów... ktoś wie, jak się wydostać w tego stanu?
Rzucę wam tu jeszcze bonus. Rysunek z czasu ostatniego, naprawdę krzywy. Petronela twierdzi, że narysowałam siebie. Ja wiem swoje i twierdzę, że nie mogę być to ja. Złotych oczu nie mam. Za to końcówkami w odcieniu stonowanego różu bym nie pogardziła.
Miejcie dobry tydzień! Ja wracam do rozmyślań nad życiem, szczęściem i rzeczami.

poniedziałek, 26 września 2016

Prawdziwy powód miłości

Zgadnijcie kiedy wszyscy mnie uwielbiają? Sprawa jest prosta: wszyscy mnie uwielbiają jak gotuję. Musze się pochwalić, w końcu mam czym. Wszyscy mówią, że piekę najlepsze ciasta, muffiny i inne słodkości. Ale obiad tez umiem zrobić.
Jestem już zdrowa, co jest po prostu cudowne! W końcu nadszedł czas rozstania z chusteczkami i lekami. Choroba skłoniła mnie do refleksji, jak to beznadziejna jest szkoła. Nie było mnie cztery dni, a nie wiem jak robić zadania na fizyce (nie żebym wcześniej wiedziała...). Pocieszającym jest to, że zbliża się dzień nauczyciela czyli pierwsze większe wolne. Nie jakieś duże no ale jednak.
Życzę wam miłego tygodnia, bez chorowania. Chorowanie to nie jest nic fajnego.

poniedziałek, 19 września 2016

Akurat dzisiaj

No cześć. Ostatnio doszłam do wniosku, że nie powinnam nikomu oddawać moich pokładów fuksa, ponieważ wcale nie mam ich tak wiele.
Lekcje fizyki udowodniły mi, że jestem słabą psychicznie istotą i moja metoda rozwiązywania problemów to ucieczka. O tak, jak można uciec to uciekaj. A że uciec się nie dało musiałam to wszystko sobie poukładać. Wierzcie mi, w tym chaosie, zwanym moją głową, ciężko się odnaleźć.
W piątek przyszedł ból zatok i gadka przez nos. W sobotę doszedł to tego lejący się katar. Cały weekend przeleżałam w łóżku ćpając leki przeciw przeziębieniu i zapaleniu zatok. W niedzielę czułam się nieźle. Uznałam nawet, że mogę iść do szkoły, w końcu wytrzymam jakoś te pięć godzin. Nawet zakręciłam włosy i odstawiłam się w nowy sweter a'la collageówka. Sahara w gardle, a glut w nosie. Chce się człowiek normalnie wysmarkać a tu... fontanna krwi... 
Byłam u lekarza i będę się leczyć. 
Mam nadzieję, że jesteście zdrowi, albo chociaż zdrowsi, niż ja.

poniedziałek, 12 września 2016

Nie zawsze łaskawy los studenta

Mam nadzieję, że wasz plan lekcji jest lepszy niż mój. Trzy razy w tygodniu kończę po piętnastej. A mówili, że będzie fajnie, tylko rozszerzenia, luz bluz. Kłamali, jak zwykle. 
Jak na razie nastrój mam w miarę dobry i jeszcze chce mi się chodzić do tej szkoły. Pewnie gdy ten tydzień się skończy będę dziękowała wszystkim siłom wyższym i niższym za to że przetrwałam.
Jak na załączonym wyżej obrazku widać iż Petronela nie jest aż tak zadowolona jak mógłby być każdy student, który ominął kampanię wrześniową. Niestety życie studenta to sielanka, a ostra harówka.
Dodałam aż dwa komiksy dzisiejszego dnia. Sezon rowerowy powoli zbliżać się będzie do końca, a odcinek trochę jednak z rowerem jest związany.

Miejcie dobry tydzień!

Chrząszcz morderca

Dzisiaj aż dwa komiksy! Ludzie co tu się dzieje? (Zbliża się koniec sezonu rowerowego, więc musiałam tu wrzucić).

poniedziałek, 5 września 2016

Spódnica


To wszystko fakty, sama prawda i tylko prawda. Nie miałam spódnicy na sobie od czasów wczesnej podstawówki. Nie naciągałam rodziców na spódnice i nie kupowałam sobie sama spódnic. Spódnice były be. Ale teraz, ta jedna spódnica jest spoko. Długość do kolana jest fajna, a do tego spódnica jest z koła, więc pięknie się układa. Szał ciał.
Szkoła jak szkoła. Zawsze mogło być gorzej, jak na razie nie jest źle. Jednak plan pewnie jeszcze się zmieni. Zresztą poszłam do szkoły i już zbieram inspiracje na komiksy i historie.

czwartek, 1 września 2016

Klątwa liceum


I oto nadszedł ten feralny dzień kiedy wakacje umierają. Ludzie ludzie, jeszcze tylko 296 dni do kolejnych wakacji. Czekajmy cierpliwie.
Wiecie co? W wakacje na prawdę fajnie się żyje. Nie trzeba rano wstać, iść do szkoły, w której zamiast zarazić nas pasją do zdobywania wiedzy sprawia się, że tego nienawidzimy. Nie trzeba było widzieć się z osobami, z którymi nie ma się nic wspólnego, a i tak trzeba znosić ich obecność (nawet tych najbardziej wkurzających). I znowu będzie trzeba stanąć oko w oko z nauczycielami, których tak na prawdę nie szanujesz, ale starasz się robić dobrą minę do złej gry. Chwała wakacjom, czasowi wolności, pewności i szczęścia. Obecna życiowa dewiza: Byle do piątku (czyli w tym przypadku do jutra).
Wychowawca spełnił moje przewidywania, czyli podał nam plan na aż jeden dzień. Reszta do sprawdzenia w elektronicznym kapusiu. Miłego siedzenia w piątki po osiem godzin, Agnieszko.
Mam nadzieję, że macie lepszy plan zajęć niż ja. No i oczywiście, że nie macie takiego negatywnego nastawienia jak ja.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Trochę kręcenia się po Dolnym Śląsku i Czechach



Wyjechałam na dziewięć i pół dnia, a przed wyjazdem był istny Sajgon. Nie dość, że musiałam wyposażyć się w wystarczającą liczbę zeszytów do szkoły (bo kto myśli o tym w wakacje? Pffff…) i to w parę minut, bo mama już mnie pogania, bo trzeba odebrać tatę od lekarza. Do tego jeszcze znaleźliśmy psa, więc trzeba było rozwiesić całą serię ogłoszeń, zarówno w rzeczywistości i w Internecie. Sprawa psa przewijała się prawie cały wyjazd, strzeżcie się znajomych wolontariuszy, którzy próbują wam na siłę pomóc nawet jeśli właściciel psa się znalazł.



Kiedy kryzysy zostały częściowo pożegnane, ruszyliśmy na Dolny Śląsk. Pierwsze trzy dni spędziłam w Dusznikach Zdrój. Nie powiem, że był to zły wybór, ale najlepszy też nie był. Miejscowości zdrojowe mają to do siebie, że blisko w sumie jest tylko do parku czy pijalni wód. Wakacje dla starych ludzi? Jeżeli ma się samochód, nie. Gdy masz własny środek transportu ciekawe miejsca są na wyciągnięcie ręki, albo nóg do pedałów.
Tym sposobem zwiedziłam zamek Książ, który był naprawdę wielki. Mam coś takiego, że kocham zamki, a jeszcze większym plusem była pogoda. Padał deszcz, rzeka wokoło parowała. Wszędzie mgła, pochmurno, mokro i wilgotno. Tworzyło to cudowny klimat.






Druga kwatera, w której przebywałam mieściła się w Jeleniej Górze. Nie mogłam więc odmówić sobie wejścia na zamek Chojnik. Było gorąco, pod górę, a reakcje moich towarzyszy różne. Jedni się boją, drudzy się śmieją, jest część narzekająca, no i ja, która lata po kamieniach jak kozica. Bo kto by się bał wchodzić na górę?
Wiecie co? Podróże naprawdę kształcą. Gdyby nie wjazd wyciągiem na Szrenicę nie poznałabym swojego największego lęku. Wyciąg krzesełkowy wywołał u mnie taki atak paniki, że nawet moje wrodzone bycie skuzą dezaktywowało się. 





Głównym założeniem tego całego wyjazdu była wycieczka do Pragi. W Pradze byłam raz, było to w podstawówce, więc pamiętałam większość rzeczy jak przez mgłę. Prócz kultowego Mostu Karola, honorowej zmiany warty i katedry św. Witta, zobaczyłam jeszcze ogrody Wallensteina, a przy nich budynek Senatu, oczywiście rynek starego miasta z zegarem Orloj oraz te małe urokliwe uliczki. Może nie były wcale takie małe? Może to przez ten ścisk spowodowany gigantyczną liczbą turystów? Cóż, sezon wakacyjny, gdzie nie spojrzysz ludzie większości nacji. Jestem ciekawa gdy skończą się letnie, ciepłe miesiące turystów jest mniej.
Jeśli chodzi o to czy warto wybrać się na wycieczkę z przewodnikiem to powiem tak: jeżeli jedziecie do Pragi po raz pierwszy, nie chcecie zawracać sobie głowy tworzeniem trasy zwiedzania i uniknąć zmartwień o zagubienie w mieście oraz chcecie się czegoś dowiedzieć to jak najbardziej. Musicie jednak uwzględnić to, że zostaniecie w ekspresowym tempie przeprowadzeni przez wszystkie atrakcje, trudno będzie nawet znaleźć czas na zrobienie zdjęć (swoją drogą robienie zdjęć wśród tego tłumu jest naprawdę trudne).







Inną atrakcją na ziemi czeskiej było Skalne Miasto. Z początku liczyłam na kolejny powrót wspomnień z dzieciństwa, czyli widok wielkich skał i błękitnego jeziora, jednak poszliśmy innym szlakiem. Zanim dojdziemy do Teplickiego Skalnego Miasta musimy podejść pod solidną górkę, na szczęście wszystko w cieniu drzew. Był to idealny wybór na kolejny ciepły dzień, ponieważ wśród skalnych korytarzy temperatura spadała do 12 stopni Celsjusza.

Podsumowując: wyjazd był świetny.
-Zmieniłam klimat, a nawet nabrałam inspiracji
-Pochodziłam po górach
-Zobaczyłam masę zabytków
-Odwiedziłam tyle kościołów, że nawet nie pamiętam wszystkich.
-Termy Cieplickie są fajne, a baseny w Hotelu Gołębiewskim rozczarowały mnie na starcie, ponieważ nie można było płacić tam kartą
-Czeskie knedle smakują jak mokre bułki, na słodko nawet mi smakowały, w wersji wytrawnej mniej. Myślałam, że trdelnik będzie lepszy, smakował jak ciasto drożdżowe z cynamonem i cukrem. Zamierzam go odtworzyć w domowych warunkach
-Nowe Gwiezdne Wojny są fajne. Lubię Kylo Rena, Rey i nawet Finn jest spoko. Ciekawe ile Rey będzie musiała tak stać z tym mieczem…
-Kupiłam sobie piękny kieliszek z huty szkła i książkę 


No i teraz znowu przyjdzie mi czekać do kolejnych wakacji. Powoli zaczynam się zastanawiać gdzie chcę się udać w przyszłym roku, zbieram jak na razie katalogi z biur podróży. Przeglądam i jak na razie marzę. Na koniec jeszcze doodle z podróży.