wtorek, 29 listopada 2016

Panegiryk na cześć Petroneli

Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć było cudowne! Szczerze mówiąc idąc na ten film nie miałam jakiegoś konkretnego wyobrażenia o czym on będzie. Prócz tego, że muszą być w nim magiczne zwierzęta, w końcu tytuł zobowiązuje.
Uwaga, mogą zjawić się spoilery, ja się z nimi nie kontroluje.
Główny wątek, czyli zwierzęta, był cudowny. Śmieszny niuchacz, cudowny nieśmiałek i przepiękne żmijoptaki (jakby ktoś miał do oddania żmijoptaka, to ja chętnie przygarnę).
Bohaterowie, chociaż nie mogliśmy ich dobrze poznać, wzbudzili moją sympatię. Newt był uroczy, z deczka nieporadny, a wprowadzenie niemagicznego Kowalskiego w tą opowieść było ciekawym elementem. Tina moim zdaniem wyszła trochę beznamiętna. Niby myśli o innych i chce pomagać, ale jednak sympatią do niej nie zapałałam. W sumie polubiłam bardzo postać Queenie, która powierzchownie wydaje się pustą lalą, ale kiedy było trzeba wkroczyła do akcji.
Szczerze, poszłabym na ten film jeszcze raz i jeszcze i jeszcze. Podobał mi się o wiele bardziej niż filmy o Harry'm.

wtorek, 15 listopada 2016

Jeden tydzień z listopada

Poniedziałek, 7. listopada
Większość ludzi wie, że mam dziwne sny. Często opowiadam o nich znajomym, a Luna jest szczególnym przypadkiem, bo zazwyczaj to właśnie jej pierwszej wysyłam treść mych snów. A kiedy w poniedziałkową noc śni ci się szkoła to masz złe przeczucia co do tego dnia. Nie dość, że sny o szkole zazwyczaj są złe, to w mojej sennej wizji moje liceum było miejscem zła i mordu. Uczniowie chcieli się wzajemnie pozabijać, nauczyciele mogli torturować swoich podopiecznych, a pod budynkiem warlały się zwłoki. Pewnego dnia ja, Angie i Karl postanowiliśmy uciec z tego piekła. Zaopatrzyliśmy się w trucizny u szkolnej pielęgniarki, której oczywiście nie było. Jako iż jesteśmy genialni przelaliśmy część trucizn do neonowych zakreślaczy. Uciekaliśmy, gonili nas nauczyciele, uczniowie, policja, ale się udało. A uciekaliśmy przez różne dziwne miejsca: kanały, piwnice, lodówka... nie wnikajcie...


Poniedziałki mają to do siebie, że są piękne. W tym roku kończę lekcje po pięciu godzinach, co nie zmienia faktu iż jestem największym przegrywem planowym w klasie. Z samego rana wspięłam się na 3 piętro szkoły na dwie godziny informatyki. Po trwającym dwa i prawie pół miesiąca bębnieniu w klawiaturę w C++ naturalnie przychodzi mi wpisywanie #include<iostream> i różnych takich. Nawet nie wiecie jak zdziwiłam się, gdy rozmawiając z najbardziej ambitnym kujonem dowiedziałam się, że nie ogarnia on tego co teraz robimy i boi się sprawdzianu.

Następną lekcją był angielski. Co jak co, ale angielski nawet lubię. Nie wiem czy to sprawa tego, że mam najfajniejszą nauczycielkę pod słońcem, czy tego, że mieszkam z Petronelą pod jednym dachem. Petronela uważa, że robi mi za korepetytora od urodzenia i powinnam jej płacić.
Jedyne co stresuje mnie w lekcjach angielskiego to pytanie na ocenę. Zazwyczaj mamy wtedy opowiedzieć o jakimś wydarzeniu, czy newsie. Kiedy mówię po angielsku zaczynam myśleć, że zaraz zwalę coś pod względem gramatyki, jeżeli zbytnio się skupię na wymowie. Na szczęście tym razem udało mi się wybronić.


O następnych lekcjach nie mam co opowiadać. Na polskim pisaliśmy test, na którym pisałam tak szybko, że myślałam, że kartka się spali. A z czasem i tak na styk.
A matma jak matma, tłukliśmy zadanka.

Około 17, kiedy było już tak ciemno jak o 20, poszłam do fryzjera. Nie byłam u swojej fryzjerki od wiosny kiedy rozjaśniałam końcówki włosów. Do tej pory włosy zdążyły mi odrosnąć i stracić formę jakiejkolwiek fryzury. Inną sprawą jest to, że ledwo przekroczyłam fryzjerskie progi, a moja fryzjerka już zauważyła, że schudłam 10 kg i pogorszyła mi się cera. Przez czas suszenia moich włosów, dostrzegła umiejętności mojej matki do bycia duszą towarzystwa i pytała się o inną nauczycielkę angielskiego z mojego liceum.


Wtorek, 8. listopada
Zrytych snów ciąg dalszy. Tym razem sny postanowiły zafundować mi senną incepcję, sen o spaniu. Jakież to ekscytujące.

Przyszłam do szkoły. Jak zwykle poszłam prosto do szatni zdjąć płaszcz i zmienić buty. Nagle, nie wiadomo skąd zjawia się woźna. 


Absurdów tej szkoły nie ma końca. Jestem ciekawa kiedy z szatni zniknie to niezidentyfikowane coś leżące na kaloryferze...

Cała klasa od samego rana była poddenerwowana. Dolores, nasza polonistka, ustaliła termin na przeczytanie Cierpień młodego Wertera na po wolnym. Jak to bywa z lekturami, mało kto je czyta. Ja się staram, no ale proszę was niektóre pozycje wydają się nie do przebrnięcia. Wertera akurat przeczytałam, nieśmiało przyznam nawet, że mi się podobał. Świecąc znajomością tekstów, motywów, wychwytywania symboliki i dużej wiedzy z języka polskiego jestem niejako guru otoczonym wianuszkiem wiernych słuchaczy. Jakże inaczej mogło by być teraz?


Gdy nadszedł w końcu polski, nic się nie stało. Dolores nie wspomniała słowem o szmutnym Werterze. Za to wypowiedziała wiele słów o tym jak się nie uczymy, nie umiemy pisać rozprawek, nie mamy pamięci do dat i tak dalej. Oddanie kartkówek i rozprawek jest świetną do tego okazją.
Zdziwiłam się widząc ocenę na mej rozprawce. Cztery zazwyczaj nie występuje nawet u mnie. Przyczyną tego jest mój wyrobiony już styl pisania, który ani trochę nie podchodzi pod gusta mej polonistki. Olewając cały wywód o naszej beznadziejności, rysowałam.


Uświadomiłam sobie przy okazji, że w gimnazjum napisałam pierwszy fanfick. Nie byłoby w tym nic dziwnego, tyle, że napisałam go na lekcji polskiego do obrazu Caspara Davida Friedricha... Życie zaskakuje. 

Nie było wf z powodu tego iż była rada. Oczywiście nasz wychowawca nic nam o tym nie powiedział. Poszłam, więc w stronę bloku dziadków. W drodze towarzyszyła mi Ola. Rozmawiałyśmy o zakupowych przyzwyczajeniach naszych rodzin. Jedni nałogowo chodzą do biedronki, drudzy do kauflandu. Obsesja ta prowadzi do podejrzeń o kochankach z supermarketów. 

Wieczorem odezwał się Czajnik. Czajnik, zwany też Rainą, w tym roku obchodzi 18, urodziny. Czajnik, więc wymyśliła, aby wszyscy jej bliscy znajomi złożyli jej się na lustrzankę. Popołudniu razem z Luną podrzucałyśmy Czajnikowi linki do niezłych ofert na aparaty.

Ostatnimi czasy dużo się rozciągam (i to wcale nie jest spowodowane przez oglądanie Yuri!!! On Ice). Od zawsze byłam dość rozciągnięta, ale nigdy nie potrafiłam zrobić szpagatu. Obecnie coraz mniej brakuje mi do pełnego szpagatu. Petronela widząc, że prawie robię szpagat, stwierdziła, że mam zawyżone wymagania i nie chce żeby skończyła jak pewien komunista, który zaginął bez wieści.

Środa, 9. listopada
Snów ciąg dalszy. Tym razem jechałam do teatru przez las w nocy. Nic niezwykłego, prócz tego, że drzewa rosły na drodze i jechaliśmy cały czas slalomem.

Środa to drugi dzień kiedy zaczyna lekcje później. Jak każdy wie, bo nie wiedzieć się nie dało, w Ameryce odbyły się wybory. O poranku nie było jeszcze wszystkiego wiadomo, lecz łatwo było przewidzieć wynik. Po chwili oglądania programu informacyjnego stwierdziłam, że wolałabym oglądać poranek wyborczy niż iść do szkoły. No, ale jestem grzeczna. Przynajmniej w listopadzie.

Przyjście do szkoły okazało się złym pomysłem. Nigdy nie przepadałam za lekcjami historii (albo samą historią, nigdy nie mogłam się zdecydować), a historia w liceum okazała się jeszcze gorsza. Pierwsza klasa to przyśpieszony kurs o drugiej wojnie do współczesności. Druga klasa, co jest do przewidzenia, jest powrotem do starożytności i zaczęcia od początku.
Zbigi nigdy nas nie lubił. Podpadliśmy mu już w pierwszej klasie. Liczyliśmy na lepszy start wraz z drugą klasą, jednak nic z tego. Na ostatniej lekcji sami przerabialiśmy temat z podręcznika, a parę osób zgłosiło nieprzygotowania.


Kartkówka, w sumie nie była taka zła, osobiście stosuję technikę korzystania z wiedzy z gimnazjum. O dziwo coś pamiętam. Gorsze nastąpiło. Ostatnio zauważam tendencje do narzekania na system edukacyjny w Polsce wśród nauczycieli. Rozgoryczenie, że nie można nikogo zostawić na drugi rok w tej samej klasie, system oceniania, wymagania edukacyjne. No nic się nie podoba! 
Z drugiej strony mojemu historykowi się nie dziwię, jemu można to wybaczyć. Jak ktoś ma stopień doktora, to nie dziwne, że jest rozgoryczony ucząc niechętną do niczego młodzież. 

Następna była klasówka z matematyki. Oczywiście musieliśmy zwierzyć się wychowawcy, że mieliśmy nagłą kartkówkę z matematyki. Wychowawca skwitował to bym, że zbyt łatwo się dajemy. Klasówka była o dziwo łatwa, wręcz podejrzanie łatwa. 


Dolores przypomniała sobie o Werterze, więc kolejna lekcja owocowała kolejnym wywodem. I znowu rysowałam. Przez te całe Yuri!!! On Ice mój zeszyt od polskiego staje się Yuricepcją. Narysowałam już 4 Yurich Plisetsky'ch, czyli mniej więcej jeden Yuri na jedną lekcję.


Popołudniu zadzwoniła do mnie Luna. Pierwszy raz w życiu słyszałam jak Luna przeklinała. Życie na gastro nie jest kolorowe szczególnie kiedy musisz zmywać za wszystkich.


Czwartek, 10. listopada
Chodzenie na angielski z biolchemem czasami ma swoje "korzyści". Dzięki przysłuchiwaniu się rozmowom kolegów z równoległej klasy, poznajesz jeszcze mroczniejszą stronę Furhrerin. Wychowawczyni rządząca się pieniędzmi, bo zachciało się kotylionów. Odpowiedź przewodniczącej była zdecydowania: na wigilii będziemy na tych kotylionach jeść!

Sytuacja mająca miejsce przed fizyką wprowadziła mnie w nastrój rozważań nad tym co widzą we mnie ludzie. Wiecie z jednej strony jestem cicha, dość tajemnicza, niby ta mądra i zdolna. Inni za to się mnie boją... myślę, że to dlatego, że ostatnio chodzę w glanach do szkoły...

  
Po przeżyciu dwóch fizyk, przyszedł czas na przedstawienie! Nie żebym coś widziała, przez ten stojący tłum przedemną. A krótka nie jestem. Skupiłam się, więc na doznaniach słuchowych. Chór mnie rozczarował, znajomi z gimnazjum wciąż nie potrafią recytować wierszy. A jakże mordeczka mi się cieszyła gdy usłyszałam znajomy głos Weroniki. Ostatni raz widziałam ją z miesiąc temu, a chodzimy do jednej szkoły, w której są tylko trzy piętra. Jeżeli chce się kogoś uniknąć jest to w pełni możliwe, a jak się chce spotkać jest to nader trudne. 

   
Plusem tego dnia było zwolnienie mojej grupy z informatyki, wróciłam wcześniej do domu. Niestety sprawdzając potem dziennik elektroniczny załamałam się. Przełożenie tej informatyki skutkowało tym, że w przyszłym tygodniu muszę siedzieć cztery razy pod rząd do 15 w szkole. Życie jest piękne...

Z Luną postanowiłyśmy umówić się na shopping kosmetyczny, ponieważ obie potrzebowałyśmy jakiś kosmetyków. Zakupy kosmetyczne samemu są nudne, z rodziną za szybkie, a z przyjaciółką idealne i zwariowane. Policzyłam hajs i stwierdziłam, że mogę zaszaleć.


Piątek, 11. listopada
Tak się składa, że urodziłam się przypadkiem 11. listopada.
Swoje urodziny spędziłam w kuchni. Po dwóch latach przymierzania się w końcu postanowiłam upiec pavlovą, czyli tort bezowy.
Beza ma to do siebie, że piecze się strasznie długo. Ofiarą moich wyczekiwań przy piekarniku stała się Luna, która co parę minut otrzymywała zdjęcia na spanchata z update'ami wyglądu bezy w piekarniku. 



Wrzucam jeszcze ostrą przeróbkę zdjęcia bezy, bo wygląda na niej kosmicznie ❤


W tym dniu jeszcze oddałam się przyjemności oglądania Yuri!!! On Ice, które chyba zacznę nazywać pedałami na lodzie oraz wtajemniczaniu rodziny w Stranger Things.

Sobota, 12. listopada
Rodzice postanowili pojechać po zakupy, ponieważ mama nie posiadała porządnego płaszcza. 
Wolna chata, spokój, cisza. Oglądanie youtube'a w spokoju. Sielanka, jednak czas mijał. A obiadu nie było. Musiałam wkroczyć do akcji. A oto przyśpieszony poradnik:


Mam doświadczenie w organizacji obiadu z niczego i robieniu dobrego makaronu. W jakiejś restauracji zapłaciłabym za to gruby hajs, a tak to umiem zrobić sama. Ogólnie polecam gotowanie, fajna sprawa.

Za mą inicjatywę czekała nagroda czyli kąpiel w wannie! Uwielbiam wanny, ale jednak na codzień korzystam z prysznica, co jest po prostu szybsze i podobno bardziej ekologiczne.


Niedziela, 13. listopada
Wracając trochę do tematu urodzin, prezentem dla mnie był wyjazd od teatru muzycznego ROMA na musical Mamma Mia! Spektakl zaczynał się dość wcześnie, bo o 13.
Postanowiłam rano nie ubierać się. Do jedenastej chodziłam w piżamie, ale się umalowałam. Nie ubrana, ale umalowana! Każda dewiza jest dobra.


Petroneli zawsze podobają się efekty tego jak ja ją maluję. Oczywiście finalny wygląd jest cudny, ale najtrudniejsza jest współpraca przy malowaniu. Patronela gada, śmieje się, mruga, dramatyzuje. Często pyta się co ja w ogóle robię, dlaczego tak. Malować na otwartym oku nie da, o maskarze można zapomnieć. 


Jeżeli chodzi o sam musical to było to coś CUDOWNEGO! Ruchoma scenografia, gra świateł, muzyka, głosy, taniec, choreografia... wszystko było takie piękne, dopracowane. I jeszcze karaoke na koniec. Warto jeździć na spektakle do ROMY, bo wszyscy wykonują tam kawał dobrej roboty.
Najbardziej podobały mi się piosenki Kasa, kasa, kasa oraz Dancing Queen, oczywiście świetna też była Mamma Mia i Honey, honey.



Jak podoba się wam taka forma posta? Czy stosować ją częściej? A jeżeli tak, to co poprawić? Może ją skrócić, zrobić jakieś ciekawsze ilustracje? Podzielcie się w komentarzach swoją opinią! 

piątek, 11 listopada 2016

Coraz starsi, coraz głupsi


Mądrość przychodzi z wiekiem... co chyba że nie. Nie każdy musi być mądry i w sumie jest to piękne.
Urodziny powinny być dniem radosnym, dla mnie właśnie takie są. Nie chodzi tu o prezenty, chociaż dostawanie kasy za to, że jako tako się przeżyło się kolejny rok jest dość miłe. Najlepsze w urodzinach są życzenia od tych wszystkich osób, które cię blisko znają. Trafiające w sedno słowa, zaczynające się klasycznym: szczęścia.
Muszę przyznać, że niestety przed tym dniem miałam niezłego doła związanego z sensem życia, produktywnością, własną osobą i innymi takimi. Na szczęście mi przeszło. Może jest coś w tym, że jak człowiek zajmie się robotą to nie ma aż tylu czarnych myśli.
Wpadłam na pewien pomysł, więc wyczekujcie trochę innego postu już niebawem. Postaram się jak najlepiej zrealizować swój pomysł ^^

wtorek, 8 listopada 2016

Sweter

Zainspirowana swoim pragnieniem by mieć na sobie mój ulubiony sweter narysowałam oto takie coś. W stanie wychłodzenia podczas pobytu w szkole daje mi plus pięćset do ironii i wredności. Jakby szkoła nie była już dość zła, sama w sobie to jeszcze musi być tam zimno.
Jednak z pomocą przychodzi SWETER! Sweter jest odpowiedzią na wszystkie twoje problemy, jest piękny, ciepły i daje zrozumienie!
Swoją drogą to marker mi się wypisał przy rysowaniu tego. Oznacza to jedno-pora zainwestować w nowe promarkery. Wychodzę z założenia, że lepiej jest je kupować po parę sztuk niż po jednym. Ciężkie życie bez żadnego sklepu gdzie sprzedają te markery. I tak uważam za dostateczny cud, że najbliższy mi empik jest tylko 14 kilometrów od mojego domu.