niedziela, 30 kwietnia 2017

Art summary: marzec&kwiecień


By udowodnić (bardziej sobie, niż komuś innemu), że nie umarłam artystycznie w marcu postanowiłam stworzyć nową kategorię postów na blogu. Huczny tytuł art summary ma stanowić podsumowanie pracy artystycznej z danego miesiąca, oczywiście wykluczając wszelkie komiksy z Bez sensu i kredensu. Pomyślałam, że fajnie by było przybliżyć wam troszeczkę moją osobę oraz rysunki spoza bloga. Prócz moich prac z danego miesiąca napiszę o innych rzeczach związanych z życiem i kulturą jakie w jakiś sposób wpłynęły na mnie w tym miesiącu.
Jako iż jakoś strasznie produktywną czy społeczną osobą nie jestem (ale nad sobą pracuję! Staram się!) uznałam, że jeden taki post na dwa miesiące powinien być wystarczający. Kwartały byłyby zbyt długie i ja musiałabym zbyt długo czekać by wprowadzić swój plan w życie. Myślę, że nie zostaniecie przeładowani informacjami, a ja będę miała czas by potworzyć troszeczkę więcej rzeczy, niż gdybym publikowała podsumowanie co miesiąc.
Bez przedłużania i większej ilości niepotrzebnych słów wprowadzenia, zapraszam do lektury!



Marzec był dla mnie dziwnym miesiącem. Luty nie był dla mnie najlepszy, w sumie mogę powiedzieć, że był to emo okres. Marzec był swoistą rekonwalescencją i czasem zaczytywania się w książkach psychologicznych. 
Nie byłam na żadnym fajnym wydarzeniu kulturalnym, ale za to zebrałam się w sobie do w miarę regularnego rysowania. Postanowiłam powrócić na facebookową stronę, którą założyłam wraz z Luną około 2 lata temu. Link dla ciekawych.
Zmotywowana i gotowa do pracy w tym miesiącu wykonałam w sumie 10 rysunków różnych rozmiarów. Zacznijmy od najmniejszych, czyli pieszczotliwie nazywanych przez mnie maluszków.



Maluszki mieszkają sobie w moim szkicowniku i są monochromatyczne. Chciałam poćwiczyć pracę z cienkopisami, która nie układała mi się ostatnio dobrze. Sądzę, że to wina tego, że zbyt mało pracowałam z nimi. Obecnie jestem ciupek pewniejsza przy pracy z cienkopisami niż byłam wcześniej. 


Formą oswajania się z cienkopisami również był mój plakat motywacyjny z Edgarem Allanem Poe, moim ulubionym autorem epoki romantyzmu. Uwielbiam atmosferę, która panuje w jego utworach. A jak twój ulubiony autor na ciebie spogląda z beznamiętnym wyrazem twarzy, który nie wiadomo co wyraża to trzeba się wziąć do roboty.



Z faktu iż czasami jeżdżę na konwenty wniosek jest prosty, popkultura azjatycka interesuje mnie w pewnym stopniu. Na pewno nie jest to poziom zainteresowania równy temu, który przejawiałam na początku mojej przygody. Obecnie cudem jest gdy dooglądam jakąś serię czy zaczynam się w jakiejś mandze.
Przeglądając moje stare prace uznałam, że fanartowi Shuu Sakamakiego z Diabolik Lovers należy się porządny redraw. Gdy już wzięłam się do roboty machnęłam jeszcze jeden portret mojego ulubionego wampira, czyli Rukiego Mukami.


Na fali zainteresowania Piękną i bestią, na której niestety nie byłam, narysowała Emmę Watson w roli Belli. Strasznie żałuję, że do tej pory nie byłam w kinie na aktorskiej wersji mojej ulubionej bajki Disney'a. Nie wiem czy w ogóle wybiorę się do kina, nie potrafię jakoś znaleźć czasu na wycieczkę do stolicy.


Ważną dla mnie pracą w tym miesiącu był plakat na konkurs szkolny. Wykonałam go w całości przy pomocy tabletu graficznego. Jako że w digitalu jestem jak ślepe dziecko we mgle to trochę się zeszło. Pot, krew i nerwica, typówka gdy lineartu na komputerze mi się zachciało. Koniec końców byłam w miarę zadowolona z efektów. Obecnie parę rzeczy zrobiłabym inaczej, ale takie odczucia towarzyszą mi ZAWSZE. 
A tak w ogóle to zajęłam drugie miejsce w tym konkursie. Miło, bo za pierwsze była książka autora, którego nie lubię.

Źródło google grafika

Na przełomie marca i kwietnia oglądałam świetnie zrealizowany film od BBC. Wielkie nadzieje na podstawie książki Charlesa Dickensa. Zdecydowanie muszę przeczytać oryginalną historię, a zrobię to, ponieważ Petronela posiada wydanie po angielsku.
Film opowiada nam historię młodego Pipa, który dostaje szansę od losu. Mały chłopiec pomógł zbiegowi, a potem został zobowiązany do odwiedzania Estelli, przybranej córki panny Havisham, którą obdarzył nieodwzajemnioną miłością. Po latach, gdy Pip jest już młodym mężczyznom, zostaje wzięty pod opiekę tajemniczego dobroczyńcy. Chłopak przenosi się do Londynu w nadziei na zdobycie ręki swojej ukochanej z dzieciństwa.
Produkcję oglądałam w telewizji i to do tego w odcinkach. Film wywarł ma mnie ogromne wrażenie. Kostiumy, scenografia i fabuła były idealne. Historia jest naprawdę wciągająca. Na szczególną uwagę zasługuje kreacja panny Havisham, w której rolę wcieliła się Gillian Anderson.

Źródło We heart it

Przez cały miesiąc skrupulatnie wydzielałam sobie przyjemność jaką było dla mnie czytanie komiksowej antologii Przez las autorstwa Emily Carroll. Skusiłam się na kupno tego komiksu z uwagi na cenę, która w porównaniu do amerykańskich komiksów z DC i Marvela jest niska. Emily tworzy świetne komiksy grozy, które posiadają klimat przypominający ten panujący u Poe'ego. Moim faworytem jest Pani dłonie są zimne
Emily Carroll ma również swoją stronę internetową gdzie można przeczytać inne jej komiksy, które są równie dobre co te wydane na papierze.



Moim ostatnim odkryciem była pastelowa kolekcja z empika. Czasami uważam, że całe dobro działu papierniczego w empiku jest skierowane przeciwko mnie, a dokładniej przeciwko moim funduszom. Najchętniej kupiłabym połowę tej kolekcji, wliczając to planer, którego tak na prawdę nie potrzebuję. Ale mam silną wolę, więc kupiłam tylko notes reporterski. Jak na razie czeka grzecznie na swoją kolejkę do użytkowania, lecz pozwoliłam sobie wypróbować jego kartki. Mimo iż są cienkie tusz nie przebija przez nie. Co do okładki nie ma chyba wątpliwości, że kupił mnie złoty napis. Wyczuwam, że bardzo polubię się z tym notatnikiem, ba nawet nie mogę się doczekać gdy w końcu skończę swojego wymemłanego oxforda.



Początek kwietnia był dla mnie słodkim lenistwem. Nie chciało mi się zupełnie nic, więc do rysowania wróciłam dopiero po jednym tygodniu przerwy. Z drugiej strony, może ta przerwa nie była spowodowana jakimś moim dyskomfortem spowodowanym nagłą produktywnością. Czasem zwyczajnie nie czuję się zdolna by stworzyć cokolwiek sensowego, a wtedy wolę zwyczajnie odpuścić. 

W tym miesiącu byłam na lokalnym bazarze rękodzieła. W ciągu roku odbywają się tylko dwie edycje, obie związane ze świętami. Edycja zimowa podobała mi się o wiele bardziej niż wiosenna. Duża ilość rzeczy powtarzała się, a ozdoby świąteczne zdążyłam wykonać sama (co możecie zobaczyć w poście świątecznym! Jajka są moją robotą). 

W dalszej fali produktywności w tym miesiącu dobiłam do magicznej liczby 11! Jestem swoiście z siebie dumna i zastanawiam się czy dam radę dalej utrzymać taką produktywność. 


W tym miesiącu również machnęłam maluszki, tym razem w ilości sześciu oraz w kolorze.
Gdyby ktoś się doszukiwał inspiracji już podpowiadam: 
Bezimienna dziewczyna z brązowo-burgundowymi włosami była narysowana z myślą o designie nowej postaci do czegokolwiek. Sądzę, że i tak jej nie wykorzystam.
Oko było wynikiem ostatnich zarzutów Luny co do efektu pustki w oku przy rysowaniu portretów. Cóż poradzę, że źrenice to ostatnio dla mnie zło.
Ręka gra w duecie z tą piosenką
Rogata panna, o imieniu Grażyna tak w ogóle, po prostu jest ponieważ dawno jej nie było
Kubek siedział mi w głowie, a zawartość jest niezidentyfikowana. Doróbcie swoją teorię czy to kawa czy herbata
No i nareszcie Mietek jest inspirowany Jugheadem z Riverdale, ale tak tylko trochę. Cole Sprouse się wyrobił, nie?  


Kontynuując epopeję cienkopisów zrobiłam redraw róż i trójkątów. Nowa wersja jest według mnie o wiele bardziej estetyczna i zgrabna. Zwyczajnie bardziej mi się podoba.


Lisek powstał z mojej potrzeby narysowania czegokolwiek innego co nie byłoby człowiekiem. Uznałam, że mam ochotę na zwierzęta (trochę to źle brzmi). Po analizie niezliczonej ilości zdjęć i revek z deviantarta uznałam, że lis stanowi idealne połączenie psa z kotem... nie wnikajcie, to tylko moje dziwne myśli.


Ostatnimi czasy odkrywam dużo nowej muzyki. Z częścią wykonawców nie spotkałam się wcześniej, a część powróciła do mnie po długiej nieobecności. Dean Lewis i jego Waves zainspirowało mnie do szmutnego tumbrlowego obrazeczka. Osobiście jestem trochę na siebie zła za niekoniecznie dobry dobór kolorów.


Do kolejnej zabawy na digitalu popchnęła mnie brzydota mojego ID z Deviantarta. Te samo obrzydzenie co przy starym nagłówku (spokojnie, to brzydactwo na górze również jest przejściowe). Autoportret rysowałam w całości z Clip Paint Studio, którego wady zaczynam poznawać. Uznałam, że pora poszukać kolejnego programu do rysowania.
Tak swoją drogą to ten obrazek jest dowodem na to jakim przegrywem można zostać. Zbyt dobra jakość jakoś nie pasowała Deviantartowi, co smuci mnie i zmusza do dalszej walki z brzydotą ID.


Ostatnim w tym miesiącu jest również obrazek ze mną! Jak na razie do czego jest mi on potrzebny utrzymam w tajemnicy, ale prędzej czy później wyjdzie to na jaw. Nie musicie się martwić, nie zostałam narcyzem, samokrytycyzm nie pozwala.


W tym miesiącu udało mi się przeczytać książkę. Ostatnio ja i czytanie rozmijamy się gdzieś pomiędzy Warszawą a Krakowem. Ja trwam w wirze roboty, rysunków, prób zrozumienia niezrozumialnej fizyki. Czytania lektur z romantyzmu zmusiło mnie do sięgnięcia po audiobooki, czego za najlepszy sposób poznawania historii nie uważam.
Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender czytały mi się tak lekko i wdzięcznie. Opowieść o losach dziewczyny ze skrzydłami, a tak naprawdę całej jej rodziny, nie jest łatwo przypisać do gatunku fantasy. Przeważa tu realizm z garścią osobliwości. Myślę, że właśnie to oczarowało mnie w tej opowieści.


Pora na coś konkretnego! W biedronce pod koniec miesiąca był tydzień bio/eko/sport/fit/no gluten/bez cukru/ bez niczego. Muszę się przyznać, że lubię takie jedzenie, więc zaszalałam (za hajs matki baluj!).
Z zieloną herbatą matcha mam różne przeżycia. Będąc na festiwalu azjatyckim trafiłam na dobre latte z matchą i złe latte z matchą, więc nieufnie wzięłam jedno opakowanie ciasteczek matcha z pułki. I jaka ja głupia byłam! Tym razem japońska zielona herbata była świetna! Ciasteczka są słodkie (he he jak to ciastka, nie?) a od dołu są delikatnie oblane czekoladą. Jeszcze lepsze są gdy lekko zmoczy się je w kawie.
Jeżeli macie więcej niż jedną biedronkę w okolicy z pewnością jeszcze je znajdziecie. Mi się przynajmniej udało.

Źródło: google grafika

W tym miesiącu obejrzałam, tak poza masą seriali, razem z Petronelą film Heathers. Dzieło z  końca lat 80. opowiada o szkolnej grupce div, czyli Heather, Heather, Heather i Veronice. Jak przystało na piękne i popularne dziewczyny są też wredne co prowadzi do potyczki między Heather i Veronicą. Z pomocą JD Veronica pozbywa się Heather, co pociąga za sobą serię kolejnych zdarzeń.
Kiedyś to robili ciekawe filmy dla nastolatków! Nie tam jakieś Skamy czy zakręcone jak obwarzanek Pretty Little Liars. Zakończenie było zaskakujące i udowadniało, że jeśli fajni kolesie nie patrzą na eksplozje, to fajne dziewczyny już tak.

Źródło: google grafika
  
Bardziej błyszczącym i oblukrowanym splendorem mieszanym z cekinami dziełem był Mozart l'opera rock. Jak wcześniej, samo brzmienie języka francuskiego mnie irytowało, tak teraz naśladuję w piosenkach ten język niczym książę pan, co język ten znał od dziecka!
W kwestii zgodności historii ukazanej przez francuzów, a prawdziwym życiem Mozarta, nie powiem wam niestety nic, albowiem o Mozarcie wiem tyle co mówili w szkole (wiadomo, że nie za wiele. A mogłam iść do plastyka...).
Śpiewający Mozart we fraku w panterkę i pomalowany eyelinerem lepiej niż ja kupił mnie od razu. 
Muzyka, kostiumy, gra aktorska, balet w tle, cuda, cuda, cuda! A wszystko do obejrzenia na YouTube z polskim napisami.

Źródło: google grafika
Wzmożoną produktywność tych dwóch miesięcy podsumuję tak:


Jeżeli ktokolwiek przeczytał to do końca to jestem z was mega dumna! Bo ja sama bym chyba tego nie przeczytała.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Grzywka gimbusa


Moje wizyty u fryzjera zawsze mają dziwne skutki. Pierwszą wspominam źle, było to moje pierwsze, i najprawdopodobniej ostatnie, spotkanie z prostownicą. Każde kolejne spotkanie z fryzjerem kończy się niespodzianką. Obecnie jestem gimbusem z zaczesaną grzywką, która połowicznie się kręci. Wyglądam trochę jak wkurzony Szopen, ewentualnie rosomak.
Jestem z siebie mega dumna, ponieważ wzięłam się za tłumaczenie dodanych tu komiksów. W sumie większość już przetłumaczyłam, ale czekam jeszcze z pracami nad plikami do weekendu. Tak postanowiłam się ostatnio nawrócić i odrobiłam pracę domową z fizyki.
Czyżby z mojego braku planów na majówkę wyrósł piękny plan przerabiania obrazków komiksowych? Najwyraźniej tak. Do tego cholera mnie bierze gdy patrzę na nagłówek...

czwartek, 13 kwietnia 2017

Sposoby rozwiązywania zadań z matematyki

Zainspirowana ostatnią falą sprawdzianów z matematyki oraz książką o matematyce analitycznej z pracowni fizycznej powstało właśnie to. To wcale nie tak, że nie mam co robić na fizyce, a nieszczęsna siedzę w pierwszej ławce i trenuję czytanie tekstów do góry nogami. Mi się wcale nie nudzi. No dobra, nudzi mi się strasznie, a program wycieczki na Wojskową Akademię Techniczną wydaje się ciekawszy niż kwantowo-molekularna teoria cieczy.
Świątecznego obrazka czy komiksu chyba nie będzie. Tymczasowo nie mam na niego pomysłu, a wymyślanie czegoś na siłę jest pozbawione sensu. Jedyną moją wielkanocną inicjatywą w tym roku jest tworzenie cekinowych jajek. Są bardzo ładne, myślę, że z powodzeniem ludzie kupiliby je. Osobiście śmieję się, że to jaja smoków. Zobaczycie, ja jeszcze zostanę Daenerys!

sobota, 8 kwietnia 2017

Nawet ładna dziewczyna

Matko Polko... ale ja tu dawno nie wchodziłam... ale ja tu dawno nie rysowałam... To jest z lutego jakby ktoś się pytał. Tak miałam wtedy fioletowe włosy.
Nie będę się usprawiedliwiać, bo w sumie nie mam z czego. Leniwa jestem i tyle. A do tego wpadłam w szał psychologicznych książek i leczenia moich problemów skórnych. No a do tego rysować za bardzo mi się nie chciało, a ze szkołą nie było kolorowo. Dalej odczuwam bezsens mojej obecności tam. Ale co to by było za życie bez odrobiny bezsensu, czyż nie?
Ogólnie mam postanowienie powrotu tutaj. Ale jak wiadomo z postanowieniami różnie bywa. Może uda mi się go dotrzymać, w końcu nie pochodzi ono z puli pechowych i nieszczęsnych postanowień noworocznych!