wtorek, 30 sierpnia 2016

Trochę kręcenia się po Dolnym Śląsku i Czechach



Wyjechałam na dziewięć i pół dnia, a przed wyjazdem był istny Sajgon. Nie dość, że musiałam wyposażyć się w wystarczającą liczbę zeszytów do szkoły (bo kto myśli o tym w wakacje? Pffff…) i to w parę minut, bo mama już mnie pogania, bo trzeba odebrać tatę od lekarza. Do tego jeszcze znaleźliśmy psa, więc trzeba było rozwiesić całą serię ogłoszeń, zarówno w rzeczywistości i w Internecie. Sprawa psa przewijała się prawie cały wyjazd, strzeżcie się znajomych wolontariuszy, którzy próbują wam na siłę pomóc nawet jeśli właściciel psa się znalazł.



Kiedy kryzysy zostały częściowo pożegnane, ruszyliśmy na Dolny Śląsk. Pierwsze trzy dni spędziłam w Dusznikach Zdrój. Nie powiem, że był to zły wybór, ale najlepszy też nie był. Miejscowości zdrojowe mają to do siebie, że blisko w sumie jest tylko do parku czy pijalni wód. Wakacje dla starych ludzi? Jeżeli ma się samochód, nie. Gdy masz własny środek transportu ciekawe miejsca są na wyciągnięcie ręki, albo nóg do pedałów.
Tym sposobem zwiedziłam zamek Książ, który był naprawdę wielki. Mam coś takiego, że kocham zamki, a jeszcze większym plusem była pogoda. Padał deszcz, rzeka wokoło parowała. Wszędzie mgła, pochmurno, mokro i wilgotno. Tworzyło to cudowny klimat.






Druga kwatera, w której przebywałam mieściła się w Jeleniej Górze. Nie mogłam więc odmówić sobie wejścia na zamek Chojnik. Było gorąco, pod górę, a reakcje moich towarzyszy różne. Jedni się boją, drudzy się śmieją, jest część narzekająca, no i ja, która lata po kamieniach jak kozica. Bo kto by się bał wchodzić na górę?
Wiecie co? Podróże naprawdę kształcą. Gdyby nie wjazd wyciągiem na Szrenicę nie poznałabym swojego największego lęku. Wyciąg krzesełkowy wywołał u mnie taki atak paniki, że nawet moje wrodzone bycie skuzą dezaktywowało się. 





Głównym założeniem tego całego wyjazdu była wycieczka do Pragi. W Pradze byłam raz, było to w podstawówce, więc pamiętałam większość rzeczy jak przez mgłę. Prócz kultowego Mostu Karola, honorowej zmiany warty i katedry św. Witta, zobaczyłam jeszcze ogrody Wallensteina, a przy nich budynek Senatu, oczywiście rynek starego miasta z zegarem Orloj oraz te małe urokliwe uliczki. Może nie były wcale takie małe? Może to przez ten ścisk spowodowany gigantyczną liczbą turystów? Cóż, sezon wakacyjny, gdzie nie spojrzysz ludzie większości nacji. Jestem ciekawa gdy skończą się letnie, ciepłe miesiące turystów jest mniej.
Jeśli chodzi o to czy warto wybrać się na wycieczkę z przewodnikiem to powiem tak: jeżeli jedziecie do Pragi po raz pierwszy, nie chcecie zawracać sobie głowy tworzeniem trasy zwiedzania i uniknąć zmartwień o zagubienie w mieście oraz chcecie się czegoś dowiedzieć to jak najbardziej. Musicie jednak uwzględnić to, że zostaniecie w ekspresowym tempie przeprowadzeni przez wszystkie atrakcje, trudno będzie nawet znaleźć czas na zrobienie zdjęć (swoją drogą robienie zdjęć wśród tego tłumu jest naprawdę trudne).







Inną atrakcją na ziemi czeskiej było Skalne Miasto. Z początku liczyłam na kolejny powrót wspomnień z dzieciństwa, czyli widok wielkich skał i błękitnego jeziora, jednak poszliśmy innym szlakiem. Zanim dojdziemy do Teplickiego Skalnego Miasta musimy podejść pod solidną górkę, na szczęście wszystko w cieniu drzew. Był to idealny wybór na kolejny ciepły dzień, ponieważ wśród skalnych korytarzy temperatura spadała do 12 stopni Celsjusza.

Podsumowując: wyjazd był świetny.
-Zmieniłam klimat, a nawet nabrałam inspiracji
-Pochodziłam po górach
-Zobaczyłam masę zabytków
-Odwiedziłam tyle kościołów, że nawet nie pamiętam wszystkich.
-Termy Cieplickie są fajne, a baseny w Hotelu Gołębiewskim rozczarowały mnie na starcie, ponieważ nie można było płacić tam kartą
-Czeskie knedle smakują jak mokre bułki, na słodko nawet mi smakowały, w wersji wytrawnej mniej. Myślałam, że trdelnik będzie lepszy, smakował jak ciasto drożdżowe z cynamonem i cukrem. Zamierzam go odtworzyć w domowych warunkach
-Nowe Gwiezdne Wojny są fajne. Lubię Kylo Rena, Rey i nawet Finn jest spoko. Ciekawe ile Rey będzie musiała tak stać z tym mieczem…
-Kupiłam sobie piękny kieliszek z huty szkła i książkę 


No i teraz znowu przyjdzie mi czekać do kolejnych wakacji. Powoli zaczynam się zastanawiać gdzie chcę się udać w przyszłym roku, zbieram jak na razie katalogi z biur podróży. Przeglądam i jak na razie marzę. Na koniec jeszcze doodle z podróży.



sobota, 20 sierpnia 2016

Pełna chata


Tak się mniej więcej czuję od jakiegoś tygodnia z przerwami. Rodzinka regularnie odwraca moją uwagę od rysowania albo bardzo skutecznie przeszkadza mi. No cóż, teraz już rozumiem czemu artyści wynajmowali sobie oddzielnie pracownie. A tu człowiek jeszcze chce pisać opowiadania...
Swoją drogą, istnieje coś takiego jak Nysa Kłodzka? Pisałam to tak na żywca, bez sprawdzania, więc nie mam pojęcia czy to prawda... już sprawdziłam... geografia nigdy nie była moją mocną stroną.
Żeby zaradzić tej sytuacji, pełnej braku organizacji i zdecydowania ze strony współdomowników, ułożyłam plan wycieczki i jadę. I tak przed wyjazdem wyskoczyło parę nie planowanych rzeczy, o nich prawdopodobnie też będzie komiks. Relacja z wyjazdu będzie trochę po moim powrocie, z dwa trzy dni, ułożę wszystko, obrobię i cud miód. Czekajcie, wracam w poniedziałek (przyszły, nie ten. Nie myślcie sobie.)

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Potworna ćma


Każdy się czegoś boi. Jedni boją się śmierci, drudzy pająków. Ja boję się owadów latających. Chrabąszcze, osy, szerszenie, ćmy, wielkie muchy, same obrzydliwości i okropności... nie wiem w sumie z czego ten lęk wynika. Gdy w moim polu widzenia pojawi się kosmaty nocny motyl mam ochotę uciekać najdalej jak się da, ewentualnie poprosić kogoś o zapalniczkę i aerozol. A i jeszcze tak dla jasności: nie boję się pająków (mimo iż to też owady). Ugryzienia owadów to jeszcze gorsza sprawa, szczególnie jak wyjdzie ci opuchlizna na pół uda, a ty nie masz pojęcia co cię ugryzło. Nie bądź jak Aga, nie dawaj się gryźć owadom.
Nie mogę uwierzyć w to, że zostało już tylko dwa tygodnie wakacji. Nie mam wcale ochoty na powrót do mojej "szanownej" placówki edukacyjnej, a uściślając to nie uśmiecha mi się powrót do tego wyścigu szczurów. Staram się o tym nie myśleć, cieszyć się wakacjami póki mogę. Trochę to trudne kiedy śni ci się twój nauczyciel od fizyki, ale się staram. Zresztą sen jest dla słabych.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Zryte sny

Kiedy się obudziłam, byłam przerażona. Wpadłam w schizę, że jestem jakimś Nostradamusem czy Babą Wangą. Na szczęście jedyne proroctwo jakie wynikało z tego snu to serial jaki obejrzałam. Skończyłam Man in the High Castle i pragnę zdobyć książkę, na której podstawie został stworzony serial.Nie mogę uwierzyć, że minęła już połowa wakacji. Boli mnie to trochę.Na zakończenie: komentarz Petroneli do tego komiksu. 

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Animatsuri 2016


Animatsuri 2016. Przybyłam, spędziłam przemiło czas i wróciłam. Ów konwent odbywał się w Warszawie, w dniach od 29 do 31 lipca. Był to mój piaty konwent, a trzecia edycja Animatsuri na jakiej byłam. Tym razem dołączyłam do obsługi. Nie przedłużając zaczynam opowieści.
Cały konwent odbywał się w dwóch miejscach, conplace oraz sleepach. W centrum koferencyjno-szkoleniowym działo się wszystko, nic dziwnego. Masa cosplayerów, uczestników, atrakcje, wystawcy i artyści spędzali tam cały swój czas, by kiedyś tam wrócić, albo i nie, do Macza, w którym znajdowały się sleepy. 

CKS był gigantycznym terenem. Dwa budynki, z czego jeden to około pięć pięter oraz drugi, w którym dostępne były dwa. Przy takiej ilości ludzi było to bardzo dobre rozwiązanie. Nie było zbytniego tłoku, wszędzie dało się przejść. Jednak minusem tak dużego obszaru była trudność w natknięciu się na swoich znajomych. Często żeby kogoś znaleźć i nie musieć zbyt długo szukać dzwoniłam do tej osoby, niestety, nie miałam do wszystkich numerów, więc poszukiwania były utrudnione. Długie poszukiwania pozwoliły mi znaleźć inne ciekawe cosplaye. Zatem nic złego.

Nie poszłam na żadną atrakcję. Sale były słabo oznaczone, a na to co mnie interesowało niestety się nie wyrobiłam lub zapominałam o tym. Wydarzeniem, na którym się zjawiłam były scenki cosplayowe. Wielkie uznanie dla pana Tomasza Knapika, który uczynił to wydarzenie czymś specjalnym. Jeżeli chodzi o same scenki, naprawdę nieliczne były godne uwagi. Scenki jednoosobowe w większości były denne, wyjątek stanowiła scenka z Overwatcha. Ze scenek grupowych najbardziej podobała mi się scenka z Gravity Falls (zresztą osoby odpowiedzialne za to przebranie świetnie wcieliły się w Dippera oraz Mabel. Peruka Mabel nawet miał idealnie odwzorowane napuszone loczki na końcówkach). Tegoroczne scenki cosplayowe były gorsze niż w latach poprzednich. Wraz z moimi znajomymi zrobiliśmy napis „SPRZEDAM OPLA”, jednak nie zrobiliśmy takiej furory jak Szajna na scenie.

Jeśli chodzi o wystawców to była bardzo pozytywnie zaskoczona. Jeszcze przed konwentem próbowałam szukać stron internetowych sprzedawców. Było to utrudnione, a chciałam mniej więcej oszacować ile powinnam wziąć pieniędzy. Bardzo żałuje, że nie kupiłam niczego z alei artystów, a były tam świetne płócienne torby oraz piękna pocztówka z Dipperem z Gravity Falls, Wirtem z Over the Garden Wall oraz Marco Diazem z Star Buttefly kontra Siły Zła. A miałabym co powiesić na tablicy korkowej.

Jeśli już jesteśmy przy sprawach wystawców i kupowania rzeczy to kupiłam tylko mangę od wydawnictwa Waneko oraz dwa wisiorki ze stoiska ShiroNeko. Nie liczę jedzenia, bo w sumie kupowałam same napoje. Genialną kawę z Tayaki House oraz, trochę za słodki jak na mój gust, ananasowy napój Mogu Mogu od Herady.



W Maczku panował spokój. W sobotę jedynymi osobami, które przebywały tam w ciągu dnia, byli helperzy. Nas zresztą też było tam mało. Spokój, cisza. Dużo czasu siedzieliśmy na bufecie, oglądaliśmy anime, bajki oraz klipy na YouTube. Jeśli chodzi o uczestników konwentu mało kto wiedział, że taki świetny bufet istnieje! Uświadamialiśmy ich o tym, polecając Maczkowy bufet bardziej niż ten w CKSie.

Podsumowując, mimo iż byłam nieźle zmęczona po całym konwencie świetnie się bawiłam. Widziałam tyle fajnych przebrań, gadałam z pozytywnymi ludźmi, wróciłam z dobrymi zdobyczami, zobaczyłam jak wygląda praca obsługi konwentu oraz jadłam pyszne rzeczy. Jak zwykle social, który często nie jest motywacją do przyjazdu na konwent, był świetny. Wiecie, robienie przypinek przez sześć godzin w nocy naprawdę zbliża do siebie ludzi.
Ponarzekać mogę jedynie na dość dużą odległość między conplacem a sleepami, zgadnijcie kto spóźnił się na transport do CKSu i musiał czekać całą przerwę techniczną na kolejny? Tak ja.
Na pewno nie jest to ostatni konwent na jaki się wybieram. Chciałabym kiedyś pojechać na Pyrkon lub Magnificon, ponieważ nie byłam jeszcze na żadnym z konwentów poza tymi w Warszawie. Wszystko jeszcze przede mną.