Breslau Wrocław, miasto na Dolnym Śląsku, które
ukradło mi serce. Pierwszą rzeczą jaka przychodzi mi do głowy gdy pomyślę o tym
miejscu to krasnoludki i kościoły. Budynków sakralnych było tam tylko
troszeczkę mniej niż w Krakowie, a ilość liliputów była nie do zliczenia. Po
dwudziestu straciłam rachubę, a na pewno nie znalazłam wszystkich.
Inną genialną rzeczą we Wrocławiu jest tamtejszy ogród zoologiczny. Chodziłam po nim prawie cały dzień, od godziny otwarcia do 16. Ogromny teren i wiele zwierząt. Bardzo podobała mi się małpiarnia, w której był leniwiec. Wisiał sobie, najzwyczajniej w świecie, pod sufitem i tylko przeginał się do jedzenia, a potem zwiał w kulkę. Jeszcze lepszą atrakcją było afrykanarium, czyli gigantyczne akwaria z zwierzętami wodnymi. Wyobraźcie sobie, wchodzicie do szklanego tunelu pod wodą, a nad tobą przepływa wielki żółw lub rekin, ewentualnie płaszczka. Wspaniałe, nie?
Plusem zoo było również to, iż można było podejść stosunkowo blisko do zwierząt, a same wybiegi były ciekawie urządzone. Stoisz i przyglądasz się wilkowi szaremu z odległości trzech, czterech metrów, ale wciąż czujesz się bezpiecznie, ponieważ stoisz za grubą, przeźroczystą szybą, a nad zwierzęciem rozwieszona jest metalowa siatka.
Odwiedziłam również ogród botaniczny. Lubię patrzeć na ładne, dobrze utrzymane rośliny. Sama nigdy zapędów do ogrodnictwa nie miałam, ale jednak lubię widok pięknych kwiatów. A jeszcze bardziej lubię rodzić zdjęcia pięknym kwiatom.
Gubiąc się Chodząc po starym mieście natknęłam się
na filie uniwersyteckie. Wszystkie, które mi się nawinęły, były zlokalizowane w
pięknych kamienicach lub starych budynkach. Mam fioła na punkcie budynków w
stylu klasycystycznym oraz wszelkich przejawów historycyzmu w architekturze.
Szkoda, że w języku polskim nie ma idealnego odpowiednika angielskiego vintage,
stary ale w dobrym smaku. Ewentualnie ja go nie znam, co jest bardzo
prawdopodobne. Uwiodło mnie również perfekcyjne wkomponowanie nowych budynków
tuż obok tych zabytkowych.
Niestety, nie miałam okazji pozwiedzać bardziej
nowoczesnych przestrzeni we Wrocławiu. Zapewne kiedyś powrócę do tego miasta by
to nadrobić.
Wrocław jest naszpikowany muzeami oraz miejscami
sztuki. Nie udało mi się pójść do wszystkich muzeów jakie chciałabym odwiedzić.
Oczywiście byłam na Panoramie Racławickiej (udowodniłam sobie wtedy, że jestem
nieźle szajbnięta. Sprawdzałam czy cienie są dobrze namalowane i próbowałam
odkryć sekret jak Boller stworzył takie genialne drzewa. Natomiast Petronela
musiała wysłuchiwać moich narzekań na cieniowanie nieba). Odwiedziłam też
muzeum narodowe, które było cudownie obrośnięte bluszczem z zewnątrz. Obrazy
średniowieczne jak zwykle wywoływały u mnie głupi uśmiech, natomiast te z
renesansu oraz późniejszych okresów przywołały zachwyt. Jeśli chodzi o rzeźby
to te zawsze mnie urzekają. Wystawa mody z czasów PRL-u dalej utwierdza mnie w
przekonaniu, że moda z lat 50. to coś co trafia w moje gusta.
Po czterech dniach ciągłego przemierzania urokliwych uliczek nie miałam dość, czułam wręcz niedosyt, pomimo bólu w kostce. Najchętniej zostałabym tam chociaż dzień dłużej, ale zapewne to też by nie wystarczyło.