Animatsuri 2016. Przybyłam, spędziłam przemiło czas i
wróciłam. Ów konwent odbywał się w Warszawie, w dniach od 29 do 31 lipca. Był
to mój piaty konwent, a trzecia edycja Animatsuri na jakiej byłam. Tym razem
dołączyłam do obsługi. Nie przedłużając zaczynam opowieści.
Cały konwent odbywał się w dwóch miejscach, conplace oraz
sleepach. W centrum koferencyjno-szkoleniowym działo się wszystko, nic
dziwnego. Masa cosplayerów, uczestników, atrakcje, wystawcy i artyści spędzali
tam cały swój czas, by kiedyś tam wrócić, albo i nie, do Macza, w którym
znajdowały się sleepy.
CKS był gigantycznym terenem. Dwa budynki, z czego jeden to
około pięć pięter oraz drugi, w którym dostępne były dwa. Przy takiej ilości
ludzi było to bardzo dobre rozwiązanie. Nie było zbytniego tłoku, wszędzie dało
się przejść. Jednak minusem tak dużego obszaru była trudność w natknięciu się
na swoich znajomych. Często żeby kogoś znaleźć i nie musieć zbyt długo szukać
dzwoniłam do tej osoby, niestety, nie miałam do wszystkich numerów, więc
poszukiwania były utrudnione. Długie poszukiwania pozwoliły mi znaleźć inne
ciekawe cosplaye. Zatem nic złego.
Nie poszłam na żadną atrakcję. Sale były słabo oznaczone, a na to co mnie interesowało niestety się nie wyrobiłam lub zapominałam o tym. Wydarzeniem, na którym się zjawiłam były scenki cosplayowe. Wielkie uznanie dla pana Tomasza Knapika, który uczynił to wydarzenie czymś specjalnym. Jeżeli chodzi o same scenki, naprawdę nieliczne były godne uwagi. Scenki jednoosobowe w większości były denne, wyjątek stanowiła scenka z Overwatcha. Ze scenek grupowych najbardziej podobała mi się scenka z Gravity Falls (zresztą osoby odpowiedzialne za to przebranie świetnie wcieliły się w Dippera oraz Mabel. Peruka Mabel nawet miał idealnie odwzorowane napuszone loczki na końcówkach). Tegoroczne scenki cosplayowe były gorsze niż w latach poprzednich. Wraz z moimi znajomymi zrobiliśmy napis „SPRZEDAM OPLA”, jednak nie zrobiliśmy takiej furory jak Szajna na scenie.
Jeśli chodzi o wystawców to była bardzo pozytywnie zaskoczona.
Jeszcze przed konwentem próbowałam szukać stron internetowych sprzedawców. Było
to utrudnione, a chciałam mniej więcej oszacować ile powinnam wziąć pieniędzy. Bardzo
żałuje, że nie kupiłam niczego z alei artystów, a były tam świetne płócienne
torby oraz piękna pocztówka z Dipperem z Gravity Falls, Wirtem z Over the
Garden Wall oraz Marco Diazem z Star Buttefly kontra Siły Zła. A miałabym co
powiesić na tablicy korkowej.
Jeśli już jesteśmy przy sprawach wystawców i kupowania
rzeczy to kupiłam tylko mangę od wydawnictwa Waneko oraz dwa wisiorki ze stoiska
ShiroNeko. Nie liczę jedzenia, bo w sumie kupowałam same napoje. Genialną kawę
z Tayaki House oraz, trochę za słodki jak na mój gust, ananasowy napój Mogu
Mogu od Herady.
W Maczku panował spokój. W sobotę jedynymi osobami, które
przebywały tam w ciągu dnia, byli helperzy. Nas zresztą też było tam mało.
Spokój, cisza. Dużo czasu siedzieliśmy na bufecie, oglądaliśmy anime, bajki
oraz klipy na YouTube. Jeśli chodzi o uczestników konwentu mało kto wiedział,
że taki świetny bufet istnieje! Uświadamialiśmy ich o tym, polecając Maczkowy
bufet bardziej niż ten w CKSie.
Podsumowując, mimo iż byłam nieźle zmęczona po całym konwencie świetnie się bawiłam. Widziałam tyle fajnych przebrań, gadałam z pozytywnymi ludźmi, wróciłam z dobrymi zdobyczami, zobaczyłam jak wygląda praca obsługi konwentu oraz jadłam pyszne rzeczy. Jak zwykle social, który często nie jest motywacją do przyjazdu na konwent, był świetny. Wiecie, robienie przypinek przez sześć godzin w nocy naprawdę zbliża do siebie ludzi.
Ponarzekać mogę jedynie na dość dużą odległość między conplacem
a sleepami, zgadnijcie kto spóźnił się na transport do CKSu i musiał czekać
całą przerwę techniczną na kolejny? Tak ja.
Na pewno nie jest to ostatni konwent na jaki się wybieram.
Chciałabym kiedyś pojechać na Pyrkon lub Magnificon, ponieważ nie byłam jeszcze
na żadnym z konwentów poza tymi w Warszawie. Wszystko jeszcze przede mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz