wtorek, 10 maja 2016

Majówka-rysunkowe combo&opowieści z życia

No, no, majóweczka... długi weekend jak zwykle okazał się za krótki... a ja miałam wolny cały tydzień. Życie w liceum czasami też ma swoje uroki.

Pogodowo miało być tak:

A było tak:

Oprócz spania, które było moim głównym zajęciem, popełniłam jakieś rysunki, nawet wyszłam z domu. W sumie wychodziłam na zewnątrz bardzo często, pogoda w końcu zaczyna być cudna.

Przez ostatni czas nie rysowałam prawie wcale. A to szkoła, a to nie mam czasu, a to serial. Nawet przez jakiś czas byłam w żelaznych okowach art blocka. To na prawdę potworne gdy wszystko to co rysujesz nie podoba ci się (jeszcze bardziej niż zwykle) albo nagle tracisz cierpliwość i nie chce ci się wcale. Zaczynasz sobie wmawiać, że twoja ręka ma jakąś chorobę... no ale koniec końców uzmysławiasz sobie, że masz dziwną blokadę wewnętrzną i wszystko co wychodzi spod twojej ręki osiąga poziom kunsztu klas 1-3



Przełamać mi się udało kiedy odłożyłam w końcu te cienkopisy, robienie krzywych konturów (które niby profesjonalnie nazywam line artami), bazgranie po notesach i kartkach. Weszłam w folder, gdzie zapisuje wszelkie inspirujące obrazki, i zdecydowałam się na Adele. Chwyciłam za miłe memu sercu miękkie ołówki i ta da! Za chuda Adele. Tak, muszę nauczyć się rysować większych ludzi.


Drugim rysunkiem, który popełniam, z uwagi na to, że nowiutki zestaw z markerami dostał się w moje ręce, jest dziewczyna z bukietem kwiatów. Jeśli pokonam swoje lenistwo, być może narysuje komiks z tą postacią. W mojej głowie wielkie plany, ale chęci nie znajdę za nic.
Rysunek wykonany na podstawie mojego bazgrołu. Często się zdarza, że po prostu robię lepsze wersje jakiegoś konceptu.
Gradient wychodzi mi na małych powierzchniach. Nad dużymi muszę jeszcze popracować. 
Swoją drogą, o zestawie markerów, który zamówiłam, też coś napiszę... kiedyś...




Chyba, jedynym z bardziej aktywnych dni z całej majówki, był 6. Tak więc...

6 maj
Wstałam o porze zatrważająco porannej. Szósta czterdzieści w dni wolne, jest nader wczesną godziną. Pół przytomna w samochodzie dowiedziałam się, że jadę na pobrania krwi. Nie lubię pobierania krwi. Nie chodzi o to, że się boję (no dobra, może trochę), ale zawsze jest to dla mnie nieprzyjemne przeżycie. Zdrowy rozsądek mówi: nie marudź, masz się zbadać. A zdrowy rozsądek to ja cenie. Ale się stresowałam, to chyba normalne.



Potem miałam czas dla siebie, który spędziłam jak typowa dziewczyna. Poszłam do rossmanna, promocja była. A zresztą pasta do zębów mi się kończyła. Muszę mieć jakieś alibi, że nie po tapetę tam poszłam. Latałam od regału do regału szukając idealnego koloru. No nie powiem, trochę się zeszło, dzięki mojemu wiecznemu niezdecydowaniu. Koniec końców z całą umazianą ręką, nową pomadką, pastą do zębów z jakimiś kryształami (ponoć wybielająca) wyszłam z zacieszem na twarzy.

   
W drodze powrotnej, gdy szłam przez osiedle, zaczął wiać wiatr. Różowe płatki tańczyły w powietrzu, a moja reakcja była bardzo przewidywalna...



Popołudniu wróciłam do domu, a jako, że miałam dość dużo czasu, wybrałam się na przejażdżkę rowerową. Wszędzie kwiatki, pełno zieleni. Bez zdjęć kwiatuszków się nie obeszło. Wiosna jest cudna, jedynym minusem są owady. Te okropne owady.


Żeby wrócić do domu muszę przejechać przez sąsiednią wieś. Nazywam ją Wioską Ukrytą W Liściach (tak, tak, ściągnęłam to z Naruto). Jest to mała miejscowość i przez dłuższy okres czasu nie było tam nawet porządnej asfaltowej drogi.
Jadę sobie spokojnie, a tu nagle:



Progi zwalniające, aż dwa, na totalnym wygwizdowie mnie zaskoczyły. Takie rzeczy to się nagle zjawiają, ale żeby nową drogę przez las zrobić to nikt już nie pomyśli.

Jeszcze tylko wspomnę o moim wielkim osiągnięciu. Nauczyłam się gotować. Przez lata nawet nie przeszło mi przez głowę, żeby dotknąć kuchenki. Ostatnim czasem wolę nawet się zaoferować z zrobieniem obiadu. Prawda jest taka, gotuje lepiej niż własna matka. Czyżby talent kulinarny babci spłynął również na mnie?   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz